BezpiecznaCiaza112023

Wspomnienie z porodu - Konkurs 2

14 lata 2 miesiąc temu - 14 lata 2 miesiąc temu #4907 przez poli
Ciąża była z komplikacjami, większość spędziłam w szpitalu. Na 2 tygodnie przed porodem pojawiły się pierwsze skurcze przepowiadające, które zawsze kończyły się o 3 w nocy.
Tego dnia rano odszedł mi czop śluzowy, ale tak odrobinkę że nawet nie byłam pewna czy to to. Pojechałam z mężem na zakupy, ale zostałam w samochodzie, bo miałam stracha, że mi wody odejdą. Skurczy dostałam o 19 ale takich jak zwykle - przepowiadaczy. Zaczęłam mierzyć czas. Skurcze co 5 min. Ale jakieś takie nie tego, więc stwierdziłam, że znów straszy. Włączyliśmy sobie komedię romantyczną :)
O 23 po regularnych skurczach stwierdziłam, że idę spać, bo i tak na pewno nie urodzę. Skurcze trochę jak gilgotki, brzuch się spinał, a później troszkę pobolewało. Gdybym wcześniej w szpitalu nie miała testu OCT, to nigdy bym się nie domyśliła, że to skurcze.
O 23.30 wstałam i stwierdziłam, że idę pod prysznic wykonać wszystkie czynności pielęgnacyjne wskazane przed porodem, a w międzyczasie podjęłam decyzję, że jedziemy na wszelki wypadek do szpitala sprawdzić czy nie rodzę - jeśli nie - to wrócimy do domku.
Do szpitala dotarłam chwilę po północy i położna na izbie pyta co się dzieje. Ja na to, że chyba rodzę. Ona: "Chyba?". Hmm.. nigdy nie rodziłam, więc nie mam pewności, skurcze nie bolą ale już są bardzo długo co 5 min. Położna kazała się rozsiąść wygodnie i informować kiedy się zaczyna i kiedy kończy. I tak przez 15 min - trzy skurcze odbębniłyśmy.
Zawołała doktora, który mnie zbadał i mówi, że porodu nie będzie, bo to takie rozwarcie na pół paluszka i mąż ma wracać do domu. A ja zostaję do obserwacji. Cała w strachu co to będzie, uparłam się, że mąż idzie ze mną. Z racji tego, że sala rodzinna była wolna, dostaliśmy pozwolenie od położnej, z zastrzeżeniem, że nie opuszczę porodówki do rozwiązania.
Więc siedzieliśmy sobie razem na tej porodówce. W pewnym momencie czuję, że się zsiusiałam. Po chwili czuję, że znowu. Domyśliłam się, że odeszły mi wody płodowe. Mąż mój kochany biegał za mną ze ściereczką i wycierał co ja nachlapałam, bo trochę mnie to krępowało, że tak bałaganię :)
Gdy skończyło się ze mnie chlupać usiadłam na krzesełku. Przestraszona wizją kilkunastogodzinnego porodu, postanowiłam się przespać. Jednak okazało się, że to nie takie proste ze względu na to, że skurcz przychodził co minutkę. Ale czego nie zrobi zdesperowana kobieta, przestraszona wizją nieprzespanych nocy, które będą po narodzinach. Jak przychodził skurcz budziłam ukochanego, on mi plecki masował, a po skurczu znów na moment przysypiałam.
Położna co jakiś czas przychodziła mnie badać i o 4 mówi, że mam iść pod prysznic i siusiu i wracać rodzić. Jak poszłam do WC to siku już nie mogłam zrobić, weszłam pod prysznic - było cudownie - przestałam czuć skurcze. Ale jak wyszłam to się zaczęło. Dostałam skurczy partych. Położna kazała szybciutko wracać na salę. Łatwo powiedzieć "szybciutko" jak co pół kroku ma się skurcz party :) A cała porodówka do przejścia na rodzinną. Po długim spacerku dotarłam do naszej sali, a tam kolejne wyzwanie - wczołgać się na fotel :) Po mozolnych próbach jakoś się wtaszczyłam. Mamusie tu obecne wiedzą, że to nie lada wyczyn.
Przystępujemy do akcji PORÓD:
Zostałam cewnikowana (ale moja cudowna położna założyła mi cewnik jaki zakłada się noworodkom więc nic nie czułam) i słyszę jak mówi, że widzi czarną czuprynę. Jak to możliwe pytam, skoro zgagi nie miałam w ciąży. Ano - możliwe jak się później okazało.
Trochę nocne rodzenie dało mi w kość, bo bądź co bądź takie spanie to nie spanie. Pytam położną, czy do 8 się z porodem wyrobimy (była 5), bo trochę mi się już spać chce, a ona odpowiada, że trzy parcia i misiek będzie z nami. No więc mocno się zdziwiłam, że to już - przecież miało bolec tak nie do wytrzymania, a tu boli, ale tak trochę, da się znieść. No i zaczęłam rodzić. Przyszedł lekarz i z jednej strony był on a z drugiej mój mąż. Pomagali mi rodzić :)
Jak położna mówiła żebym parła to parłam jak mówiła, żebym nie parła to miałam problem, ale nie parłam. Pani położna mówi, że musi naciąć. Proszę aby uprzedziła nim to zrobi, a ona odpowiada, że to już po. I znów się spóźniłam - nic nie poczułam, a taką miałam ochotę spanikować.
Żeby nie było, że ja taki chojrak na tej porodówce byłam, dodam, że jak miałam skurcz party mówiłam, że ja się wypisuję, nie chce rodzić i już mam dość, idę do domu, ale jak skurcz mijał pocieszałam mojego męża, że nie jest źle jak wygląda i urodzę mu więcej dzieci. Później znów skurcz, a później znów pocieszanie męża coby nie spanikował, w końcu był mi potrzebny :)
Po 30 minutach partych, położyli mi na brzuszku takie małe, sine, obślizgłe i płaczące - to był mój syn. No i ja też się popłakałam ze wzruszenia. Wiedziałam, że oto nastał najpiękniejszy dzień w moim życiu. Chwila na którą tyle czekałam.
To był najpiękniejszy dzień, najpiękniejsza noc, magiczna. W końcu dane mi było przeżyć cud narodzin. I szczerze mówiąc, żadnego bólu nie pamiętam - pamiętam skurcze, ale nie ból.
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu - 14 lata 2 miesiąc temu #4938 przez pati_hit
Witam, moja ciąża przebiegała z małymi problemami, tzn. 4 miesiące wymiotowałam strasznie, nawet kilka razy dziennie, pod koniec 7 m-ca miałam już rozwarcie na 2 cm, dostałam tabletki na podtrzymanie ciąży i było by już wszystko dobrze gdyby nie to, że po tabletkach czułam się strasznie, nogi mi puchły, w głowie wirowało i miałam straszne wybicia gorąca, ale przetrzymałam wszystko. W połowie 8 miesiąca zauważyłam lekkie plamienie, przestraszyłam się i pojechałam do szpitala, tam moja wspaniała pani doktor uspokoiła mnie, że to tylko plamienie po badaniu i mam być spokojna:)Jakiś tydzień później odszedł mi czop śluzowy i byłam przekonana, że poród tuż tuż. Niestety Antoś jeszcze nie chciał przyjść na świat. 3 dni(wtorek) przed planowanym terminem porodu(piątek) byłam na kontroli u pani doktor i nic nie wskazywało na poród w najbliższym terminie. Po wizycie jak zawsze pojechałam odwiedzić babunię, które mi powiedziała, że i tak w tym tygodniu jeszcze urodzę, no i się nie pomyliła. W nocy z środy na czwartek budziłam się co 2 godziny i wariowałam z bólu kręgosłupa, ale w życiu mi nie przyszło do głowy, że są to skurcze. Nie słyszałam z tego wszystkiego kiedy mój mąż pojechał do pracy. Obudziłam się bardzo wcześnie, po zjedzeniu lekkiego śniadania położyłam się i zatelefonowałam do mamy aby upewnić się czy moje bóle to skurcze. Potwierdziła je i kazała mi jechać do szpitala. Skurcze były już co 10 min, zadzwoniłam do męża, aby powiedzieć, żeby był dziś dostępny pod telefonem bo czasem może mieć wezwanie ode mnie, skurcze wtedy nasiliły się. Wyciągnęłam wtedy torbę do szpitala i skontrolowałam czy aby na pewno wszystko mam spakowane, zadzwoniłam do męża aby przyjechał do domu i zawiózł mnie do szpitala. Podczas drogi skurcze były, nadal na izbie przyjęć również. Po przyjęciu położna zabrała mnie na porodówkę, aby zmierzyć tętno dziecka i częstotliwość skurczy, które wtedy ucichły, ale lekarka postanowiła mnie zatrzymać w szpitalu do piątku i jeśli skurcze się nie pojawią to o 6 rano podłączą mnie pod kroplówkę wywołującą ciąże. Po południu skurcze były bardzo delikatne i rzadkie. Rozwarcie miałam na jedyne 3 cm. Ja byłam święcie przekonana, że w najbliższym czasie nie urodzę. Jednak się bardzo myliłam, w nocy miałam skurcze co 30 minut od 3 w nocy były one co 10 minut a nad ranem co 5 min. Kroplówkę mi podłączono i gdy lekarka przyszła mnie zbadać rozwarcie było na 8 cm. Wtedy z uśmiechem na twarzy oznajmiła mi, że jeszcze dziś zostanę mamusią. Ucieszyłam się i to bardzo;) W związku z tym, że mąż chciał być obecny przy porodzie zadzwoniłam po niego i nie zapomnę do końca życia jak zadał mi pytanie czy aby na pewno dziś będę rodzić. Przyjechał bardzo szybko. Wtedy skurcze były już nie do wytrzymania. Niestety wody płodowe nie pękły same, więc zrobiła to lekarka. Na moje szczęście przy porodzie była moja pani ginekolog oraz znajoma położna, która uspokajała mnie, że nacięcie krocza nie boli. W najmniej oczekiwanym momencie zachciało mi się siusiu, no to idę, ledwo doszłam,ale siusiu nie zrobiłam za to zaczęły się bóle parte. Kazali mi iść pod prysznic aby zminimalizować ból podczas skurczy ale wiedziałam, że nie dam rady. Położna kazała mi usiąść na wielkiej piłce, mąż usiadł za mną i pod czas skurczy masował mi lędźwie co bardzo mi pomogło. Leżąc na fotelu gdy skurcze były silne wyginałam się to do przodu to do tyłu i mocno zaciskałam dłoń mojego kochanego męża. Pani ginekolog pocieszyła mnie, że jestem jedną z najlepszych rodzących, ponieważ jestem cicho. Nawet w trakcie porodu przyszedł inny lekarz i ze śmiechem zapytał czy są tu jakieś kobiety rodzące bo coś cicho na porodówkach. Bardzo się bałam, że będę krzyczeć w niebo głosy a tu nic. Mąż tylko widział, jak bardzo mnie boli i ciągle przepraszał, że mnie tak wpakował,hihi. Ja go pocieszałam, że nie jest tak źle i urodzę mu więcej dzieci. Poród był bardzo szybki, zaledwie 15 min parcia i Antoś był na świecie. Oczywiście nacięcie krocza nie bolało. Zaraz po przyjściu na świat Antosia położna położyła mi moje słoneczko na piersi i był to najwspanialszy moment całego porodu i uczucie którego nigdy nie zapomnę. Jeszcze leżąc na łóżku porodowym miałam możliwość zadzwonienia do najważniejszych osób i przekazania najwspanialszej wiadomości. Antoś przyszedł na świat dokładnie w terminie 11.09.2009r. o godz.10:40, ważył 3360g i mierzył 55cm. Teraz Antoś ma prawie 5 miesięcy i jest moim promyczkiem. Poród wspominam bardzo dobrze.

Patrycja
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu #4952 przez kokoszanel
Do końca ciąży był jeszcze tydzień. Dokładnie 5 dni. Termin miałam na piątek 3.07.2009r. W poniedziałek 29.06 mąż wrócił z pracy i wieczorkiem obchodziliśmy imieninki gdyż ma na imię Piotr. Ciąża jest pięknym i cudownym odmiennym stanem kobiety, lecz ja już pod koniec miałam dość. Nogi mi puchły jak nie wiem i nie mogłam doczekać się naszego szkrabika (do końca była dla nas niespodzianką płeć dziecka). Wieczorkiem była już godz. 23 a ja wpadłam na pomysł by iść na spacer. Mężowi nie bardzo się chciało lecz czego nie robi się dla kobiety w ciąży :laugh: Poszliśmy na spacerek wokół osiedla, przy okazji wstąpiliśmy jeszcze na lody do nocnego sklepu i po 24 wróciliśmy do domu. Jak gdyby nigdy nic poszliśmy spać. Aż tu nagle około 3 w nocy obudził mnie lekki skurcz. Pomyślałam że to jeszcze nie to i dalej zasnęłam. No niestety około 5 trzeba było się zbierać bo skurcze były coraz mocniejsze i częstsze. w szpitalu byłam już po 6. Miałam opłacony poród rodzinny ale tylko dlatego żeby rodzic sama. Męża miało nie być bo ani ja ani on nie chcieliśmy. No niestety mimowolnie był przy mnie przez cały poród bo tak go chwyciłam za rękę i nie puściłam . Było trochę komplikacji okołoporodowych ale wszystko się udało i 30.06.2009 r. o godz. 12.25 przyszła na świat nasza córcia Nikola. A mój mąż nie żałował że był podczas porodu i powiedział ze przyjście na świat naszego skarba i przecięcie pępowiny to był najpiękniejszy prezent na imieniny jaki mogłam mu podarować. I teraz to jego oczko w głowie a w tym roku będą obchodzić razem imprezke , tata imieniny a córcia urodzinki :blink:
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu - 14 lata 2 miesiąc temu #4954 przez kokoszanel
Do końca ciąży był jeszcze tydzień. Dokładnie 5 dni. Termin miałam na piątek 3.07.2009r. W poniedziałek 29.06 mąż wrócił z pracy i wieczorkiem obchodziliśmy imieninki gdyż ma na imię Piotr. Ciąża jest pięknym i cudownym odmiennym stanem kobiety, lecz ja już pod koniec miałam dość. Nogi mi puchły jak nie wiem i nie mogłam doczekać się naszego szkrabika (do końca była dla nas niespodzianką płeć dziecka). Wieczorkiem była już godz. 23 a ja wpadłam na pomysł by iść na spacer. Mężowi nie bardzo się chciało lecz czego nie robi się dla kobiety w ciąży :laugh: Poszliśmy na spacerek wokół osiedla, przy okazji wstąpiliśmy jeszcze na lody do nocnego sklepu i po 24 wróciliśmy do domu. Jak gdyby nigdy nic poszliśmy spać. Aż tu nagle około 3 w nocy obudził mnie lekki skurcz. Pomyślałam że to jeszcze nie to i dalej zasnęłam. No niestety około 5 trzeba było się zbierać bo skurcze były coraz mocniejsze i częstsze. w szpitalu byłam już po 6. Miałam opłacony poród rodzinny ale tylko dlatego żeby rodzic sama. Męża miało nie być bo ani ja ani on nie chcieliśmy. No niestety mimowolnie był przy mnie przez cały poród bo tak go chwyciłam za rękę i nie puściłam . Było trochę komplikacji okołoporodowych ale wszystko się udało i 30.06.2009 r. o godz. 12.25 przyszła na świat nasza córcia Nikola. A mój mąż nie żałował że był podczas porodu i powiedział ze przyjście na świat naszego skarba i przecięcie pępowiny to był najpiękniejszy prezent na imieniny jaki mogłam mu podarować. I teraz to jego oczko w głowie a w tym roku będą obchodzić razem imprezke , tata imieniny a córcia urodzinki :blink: :laugh:

Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu #4957 przez Madzia89862
moja ciąża przebiegała prawidłowo..nic sie nie działo.żarnych wymiotów ani nic..wyznaczono mi trzy terminy porodu(21 października,29 października i na 4 listopada)im bliżej terminów tym bardziej sie nakręcałam i myslałam ze mam bóle.zaliczylam w terminach przewidzianych na poród dwie wizyty w szpitalu gdzie miałam miec porod rodzinny.za drugim razem wypuscili mnie w niedziele do domu(1listopada)ale ze to była niedziela nie dostałam do reki wypisu i karty ciazy.miala odebrac je moja mama w poniedzialek.a my mielismy po to jechac.niestety w poniedzialek tata Filipa pojechał w delegacje...prosił Filipka w brzuszku by poczekał do piątku do jego przyjazdu...minał pon nic..wtorek nic..środa..nic..o 21 zadzwoniłam do męza na dobranoc.o 22 zadzwonila kolezanka a o 23 poszlam spac i nic.zadnych bóli..o 24:58 nagle sie obudziłam bo poczulam ze cos mi pękło..poszłam do łazienki siusiu.zadzwoniłam do mamy że to już..skurcze miałam odrazu co trzy minuty..zadzw do kolezanki która miała mnie zawieźć do szpitala gdzie zostały tam moje dokumenty.przyjechała ale spanikowała bo do pokonania mielismy prawie 50 km i zadzwonila po karetke,ktora po przyjezdzie odmowila dowozu do tamtego szpitala i wzieli mnie do najblizszego..blagalam by tego nie robili bo wiedziałam ze beda problemy..pech chciał ze w dodatku trafilam na najgorsza zmianę..personel praktycznie mi odmowil przyjecia a skurcze mialam co minute juz..mowili ze powinnam sama jechac tam gdzie mam dokumenty..ze oni nie powinni itp..skoro nie mam dokumentów.polozna krzyczala na mnie i pani ginekolog..kazaly mi dzwigac torbe do sali porodowej i klasc sie na lozko..czulam sie taka samotna..chcialo mi sie plakac ze nie mialam w nikim wsparcia..ale zacisnelam zeby i nie pisnelam nawet slowka..poprosiłam o cesarke bo Filip miał przewidziana wage urodzeniowa na 4200.jednak i cesarki mi odmowili..nie kazaly mi przec chociaz wiedzialam ze chce i musze..byly to bole parte.polozna siedziala sobie w pokoju obok a ja sama lezalam na sali.w pewnym momencie powiedzialam sobie dosc i zaczelam przec.polozna przyszla i powiedziala ze nie...i wyszla i ja znowu zaczelam przec i znowu przyszla to juz kazala na dobre po 29 minutach urodzil sie Filip(4460).powracając do samego porodu po zlosci chyba najpierw popekałam masakrycznie (niby drugiego stopnia ale inny lekarz stwierdzil ze to juz 3 bylo)a ze nadal nie moglam wyprzec to naciely mnie potem laskawie..nie czulam bolu..nawet nie myslalam o tym..chcialam miec tylko synka przy sobie juz..nakarmic..pocalowac..nie docieraly juz do mnie uwagi poloznej..liczyl sie tylko synek..:)urodził sie z waga 4460 i 62 cm.ale tez krwiaczek podtwardowkowy..przy zszywaniu przyszla tylko wtedy pani ginekolog.(ona najwiecej miala pretensje ze nie powinnam tu przyjezdzac bez dokumentow)dostalam rowniez chyba po zlosci znieczulenie tylko na jedna strone.zatem czulam na zywca jak mnie szyje z jednej strony i wtedy napielam pupe a ona na to:prosze nie napinac sie bo nie mam zamiaru siedziec pol nocy przy pani tylku"bylo mi tak ciezko.ale ponownie zacisnelam zeby..a ona tylko marudzila ze juz trzy nici musiala zuzyc na moje szycie..wkoncu skonczyla a mnie ogarneli troche i podali synka do piersi.to wspaniale uczucie-wrecz niedoopisania..oczka mial otwarte i patrzyl na mnie gdy jadł..a ja ze szczescia plakalam...bylam taka szczesliwa..i nie myslalam o nieprzyjemnosciach jakie mnie spotkaly ze strony personelu..gdy wzieli nas na sale juz w tym samym momencie wszedl moj maz..byl taki szczesliwy a zarazem zmieszany..mial wyrzuty ze go nie bylo przy mnie..ze bylam sama..ale nie skarzylam mu sie..nie chcialam dobijac go..po 3 dniach wyszlismy do domku z Filipkiem.przy tym szwy mi poszly i drugi raz pojechalam na szycie ale juz do innego szpitala..dzis Fifi ma skonczona 3 miesiace a ja mam duzy dyskomfort wspołzyjac z mezem..mozna powiedziec ze mnie zle poskladali...ale to nie wazne..wazne ze synek jest zdrow z nami..dla tego pieknego usmiechu i gaworzenia i spojrzenia na ciebie..trzymania za raczke warto bylo zniesc wszystko..a naprawde nic nie boli porod gdy sie nie mysli o tym..ja nawet znieczulenia nie dostalam..i jestem z siebie dumna ze urodzilam kawal chlopa:)

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu - 14 lata 2 miesiąc temu #4960 przez Moniq
W nocy 9/10 października, cztery dni po terminie obudziłam się o 1:30 i pomyślałam: „o kurcze, siusiałam się do łóżka” i szybciutko, o ile kobitka pod koniec ciąży może zrobić coś szybciutko, poszłam do łazienki znacząc za sobą mokry ślad. Pomyślałam, że to chyba jednak nie siku, że to wody płodowe i bardzo się ucieszyłam, że to już  zaczęłam mówić do córeczki: „nie bój się Kochanie, teraz będzie trochę strachu, ale to nic, bo niedługo się zobaczymy”. Poszłam pod prysznic, ubrałam się, sprawdziłam czy wszystko mam spakowane, choć torba już od miesiąca stała w kącie, zrobiłam sobie i mężowi herbatkę i kanapeczki. Po czym podeszłam do łóżka, pocałowałam mojego męża i mówię: „Kochanie wstawaj! Nasza córeczka się rodzi, odeszły mi wody”. Na co mój mąż wyskoczył z łóżka jak oparzony i pyta kiedy?? Ja na to, że o 1:30, czyli 1,5 godziny temu. Zaczął biegać po mieszkaniu, szukać ubrań, pytać jak się czuję, czy mam skurcze, czemu dopiero go budzę??? Miałam słabe skurcze co 5 minut. Zjedliśmy kanapeczki, a w sumie to ja zjadłam, bo mąż był zbyt zdenerwowany, czego potem żałował, bo burczało mu w brzuchu  w drodze do szpital zdążyłam zadzwonić do przyjaciółki, że rodzę a tu co??? poczta!!! o 4:30 byliśmy w szpitalu, tam położna nas przyjęła, zbadała, zabrała na salę porodową a tam okazało się, że skurcze minęły i cisza. Położna kazała masować mi brodawki, żeby wywołać s kurcze naturalnie, jak masowaliśmy to słabe skurcze były, jak tylko przestawaliśmy to ginęły. Ja co chwila biegałam siku, chodziłam po sali, bo mnie nosiło, nie mogłam spokojnie leżeć. I tak do 7:30. Przyszła pani ginekolog i pyta: „jak się mam?” a ja na to: „jestem zmęczona, nudzi mi się, nie mam skurczy i że chcę już rodzić”. I potem znowu chodzenie, skakanie na piłce i różne wygibasy, a nóż może coś się ruszy, byliśmy z mężem strasznie zmęczeni, i tak do 9:00. O 9:00 dostałam kroplówkę z oksytocyną i od razu przestałam się nudzić momentalnie pojawił się ból w krzyżu, mąż mnie masował, przytrzymywał w czasie skurczu, jednym słowem pięknie stosowaliśmy się do zaleceń, ale ból w krzyżu stawał się nie do zniesienia. Już miałam pytać o znieczulenie, kiedy położna zaproponowała mi wejście do wanny. Była godzina 10:00. W wodzie przestały boleć mnie plecy, troszkę się odprężyłam, skurcze zaczęły się nasilać. Położna kazała mi krzyczeć, żeby łatwiej rozluźniało się szyjka i krocze, więc darłam się wniebogłosy, wykrzykując cały ból. miałam nieregularne skurcze, 3-4 co 2 minuty a potem 2-3 co 20 sekundy, pomstowałam wtedy że to niesprawiedliwe, że miała być przerwa, że ja chce przerwę. o 11:00 miałam wyjść z wody na ktg. Mąż cały czas trzymał mnie za rękę, pomagał oddychać i powtarzał że jestem bardzo dzielna. O 10:45 okazało się, że mam 8 cm rozwarcia i że albo wychodzę natychmiast albo rodzę w wodzie. Jak sobie pomyślałam że mam się wygramolić z tej wanny i wgramolić na łóżko, to stwierdziłam że nie dam rady bez dźwigu i że zostaję. O 11:00 zaczęły się skurcze parte, na to nie byłam przygotowana. Z wstydem przyznaję, że wpadłam w panikę i chciałam uciekać. Na szczęście położna doprowadziła mnie do porządku. A potem parłam i parłam, aż położna zabroniła mi przeć i dzięki temu nie było nacinania. Mąż opowiadał mi wtedy dowcipy żeby odwrócić moją uwagę. Jak już prawie urodziła się główka, gdy położna powiedziała, że widać już główkę i że jak chcę, mogę dotknąć. Po raz pierwszy pogłaskałam moją córeczkę po główce, coś niesamowitego. Kolejny skurcz i po 50 minutach ból się skończył, patrzę a mój mąż płacze i mówi: „zobacz jak ona pływa”. Po chwili położna wyłowiła z wody moją prześliczną córeczkę i położyła mi na brzuchu. Zaczęłam się śmiać i mówić do niej: „witaj maluszku, dobrze że już jesteś”, a mojemu mężowi dalej łzy leciały. Gdy ja trzymałam ją w ramionach, mój mąż przecinał pępowinę. I tak o 11:50 urodziła się Dominika z wagą 3300 i o długości 53cm.
Poród był najintensywniejszym przeżyciem w naszym życiu a chwila, gdy już urodziła się nasza córeczka najwspanialszym momentem, którego nigdy nie zapomnimy. Resztę dnia spędziliśmy patrząc na nasze śpiące maleństwo i nie dowierzaliśmy własnemu szczęściu.
ale się rozpisałam :lol:
a oto nasz Skarb zaraz po urodzeniu :)
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu #4961 przez Julcia
Czekać i się doczekać, czyli jak nie zwariować z maluchem ;)

Każda z nas ma inne wyobrażenia na temat swojego przyszłego macierzyństwa. Są jednak rzeczy, które często stają się ogólnym doświadczeniem większości z nas, a które kiedyś pomimo wcześniejszych problemów wspominać będziemy być może z uśmiechem i lekkim rozrzewnieniem.

Czekając na dziecko młode mamy najczęściej wyobrażają sobie, nie bez strachu oczywiście, jak będzie pięknie, kiedy mały brzdąc uśnie wreszcie po raz pierwszy w swoim przygotowywanym od miesięcy pokoiku. Jak słodko będzie go przewijać, karmić, wyprowadzać na spacerki. Zanim to jednak nastąpi rzeczywistość niekiedy pisze nam niestety nieco inne scenariusze. Kiedy w końcu po dziewięciu miesiącach oczekiwania następują pierwsze skurcze, nawet najbardziej przygotowane przyszłe mamy zaczynają panikować. Czy wszystko jest tak, jak być powinno, czy oby na pewno wszystko zapięte jest na ostatni guzik? Zaczynamy panikować nie tylko myśląc o wszystkich rzeczach, które należało kupić i przygotować, ale przede wszystkim zastanawiamy się, czy będziemy potrafiły odpowiednio postępować z takim malutkim człowieczkiem.

Amerykańska fikcja, a rzeczywistość
Pierwsze rozczarowanie następuje już na porodówce. Przecież pamiętamy z amerykańskich filmów, że tam rodzącymi zajmują się całe zastępy szpitalnego personelu. Nam, polskim biednym kobietom zaś przydzielona zostaje jedna położna, która ciągle gdzieś biega, wychodzi i która sprawia, że zaczynamy dziękować Bogu za to, że pozwoliłyśmy jednak pozostać mężowi przy porodzie, choć w poradnikach psychologicznych coraz więcej pisze się o męskich urazach poporodowych. Jeśli zaś chodzi o bóle, to oczywiście, co prawda mamy i babcie ostrzegały, że boli, ale przecież amerykańscy producenci filmowi pewnie też mają dzieci, dlaczego więc mieliby zakłamywać rzeczywistość. Dopiero zatem na sali porodowej przekonujemy się, że poród nie tyle boli, co boli okropnie, że nie trwa parę sekund, czy minut, ale nawet całą dobę i, że nie będziemy miały do dyspozycji tłumu lekarzy, a jedynie biedną położną, która modli się wchodząc na dyżur, by zbyt wiele kobiet nie rodziło na raz, bo przecież się nie rozerwie. Ale wszystkie te niedogodności według filmów mijają zaraz po tym, jak nasza mała dzidzia zostaje położona nam na piersiach. Co zatem dzieje się z mamami, które mimo wielkiej miłości nadal czują ból, mimo, że na ogół przekonuje się nas, że jak tylko zobaczymy swoje dziecko zapomnimy o bólu? Być może myślą wtedy, zupełnie irracjonalnie, że są jakieś nie takie, jak powinny.

To, że maluch woli towarzystwo babci lub tatusia nie oznacza od razu, że jesteśmy złymi matkami
A co kiedy już mały człowieczek płci męskiej lub żeńskiej jest z nami? Wtedy niestety część mam przekonuje się, że dzidzia nie tylko je i śpi, ale potrafi też krzyczeć przez wiele godzin, niestety również w godzinach nocnych. Zadbane i wypielęgnowane dotąd kobiety zastanawiają się, gdzie podziała się ta piękna buzia, którą dotąd widziały na co dzień w lustrze i kto z tego lustra na nie teraz spogląda. Ale to nie wszystko. Mały człowieczek okazuje się nie tylko na tyle absorbującym zajęciem, że nie jesteśmy w stanie odpowiednio zadbać o siebie, ale czasem dostarcza nam również przykrych niespodzianek. Bo kto wytłumaczy biednej, zmęczonej kilkutygodniową opieką nad swoją pociechą mamie, że to, że czasem woli ona ramiona babci lub tatusia nie oznacza od razu, że jest ona złą matką. Niestety czasem niejedna z nas tak jednak myśli i obwinia się za to, że może nie potrafi tak dobrze, jak inni zająć się swoim malutkim szkrabem.

Codzienna „walka” z maluchem
Trudno również nie wspomnieć o tym, że poza opieką nad długo wyczekiwanym dzidziusiem, młoda mamę obowiązują również zajęcia, które dotąd nie sprawiały większego problemu, a które teraz okazują się często niewykonalne. Bo zanim nauczy się ona sprzątać, prasować, gotować trzymając jednocześnie dzidzię na rękach, biega miedzy kuchnią, łazienką, pokojem, by wszystko było zrobione na czas, zanim mąż wróci z pracy lub kolejni znajomi wpadną z wizytą, by nacieszyć się widokiem nowego obywatela IV RP. Co się przy tym tyczy męża i ogólnych kontaktów wewnątrzrodzinnych bardzo często okazuje się, że nawet najbardziej dobrane pary nie zawsze potrafią po tych kilku tygodniach codziennej „walki” z maluchem, nadal z taką samą czułością i pobłażaniem patrzeć na dotąd mało ważne wady partnera. Jeśli dodać do tego wszelkie małe i duże sprzeczki dotyczące opieki nad potomkiem, niekiedy może zacząć się niektórym z nas błędnie wydawać, że może to jednak nie ten/ta wymarzony.

Nie taki diabeł straszny
Na pocieszenie jednak wszystkim przyszłym i obecnym mamom i tatusiom należy się kilka słów wyczytanych we wszelkich możliwych gazetach i poradnikach, w których stwierdza się, że początkowe problemy z maluchem najczęściej mijają po około dwóch- trzech pierwszych miesiącach, kiedy nasz śliczny dzidziuś zaczyna ustalać sobie rytm dnia i nocy, kiedy jego system nerwowy i trawienny (dla bardziej wtajemniczonych) ustali już sobie rytm działania, a również, kiedy rodzice czują się ze swoja pociechą bardziej pewni i doświadczeni. Bo przecież szczęśliwi rodzice, to szczęśliwy maluch. Szczęście to zaś pojawia się już z pierwszym widocznie zamierzonym grymasikiem naszego maleństwa, z pierwszym widocznie skierowanym do nas uśmiechem. Bo kiedy w końcu nasz maluszek wpatrując się w kolorowe zabawki zawieszone nad łóżeczkiem, czy też oczy mamy lub taty po raz pierwszy zacznie wydawać z siebie zamierzone dźwięki nawet najbardziej przemęczeni rodzice zapomną w natychmiastowym tempie o wszelkich wcześniejszych trudnościach związanych z jego opieką. Zatem życzę wszystkim mniej i bardziej doświadczonym dużo cierpliwości, i by w komplecie wytrwali do tych najpiękniejszych chwil, które wbrew pozorom następują całkiem szybko.
(26-letnia mama sześciomiesięcznej Julki)

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu #4972 przez censi
Teraz jesteśmy szczęśliwą rodzinką, która, wydaje się nie pamiętać, co zdarzyło się w przeszłości ale tak naprawdę każdy z nas, ma świadomość, że mój poród był zagrożeniem życia dla mnie i naszego Szymonka. Od początku marzyliśmy o chłopcu. Dzień, w którym usg pokazało dowód, że chłopiec w drodze, był dniem ogromnej radości dla całej rodziny B. Czekaliśmy z niecierpliwością na skurcze. Poród miał odbyć się drogami natury pomimo ciśnienia nadtętniczego. W nocy z 2/3 marca zaczęło się. Brzuch bolał a ja spokojna i opanowana wstałam aby poinformować wszystkich, że ja chyba już rodzę Nikt mi do końca nie chciał wierzyć ze względu na moją uradowaną minę. Postanowiłam poczekać na dalszy rozwój akcji w łóżku. Położyłam się... a tu jak gdyby coś we mnie pękło i wylewało się niczym strumień gorącej wody. To nie były wody! to był krwotok! Zemdlałam ze strachu na widok krwi a mój obecny mąż wzywał w tym czasie karetkę. Nie czułam ruchów dziecka, a brzuch był twardy jak kamień. Dobrze że mieszkamy rzut beretem od szpitala, bo tutaj liczyły się minuty. Nikt nie był świadomy dlaczego tak się stało i jak trzeba się zachować w takiej sytuacji dopiero nasz lekarz prowadzący przyjechał by zrobić mi cesarkę i uświadomił nas że odkleiło się łożysko i jeśli przyjechałabym ciut później dziecko mogłoby się udusić i dla mnie skończyło by się to tragicznie. Cewnik, panika, ktg, strach w oczach. Mąż trzyma mnie za ręke... nie pomaga! Anestezjolog gdzieś brzęczy że znieczuli ogólnie, intubacja, światła na sali. Spojrzałam w prawo... już myją ręce do zabiegu, parawan na brzuch i maska na twarz! KONIEC!
już nic nie pamiętam... śniłam o nim i tylko o nim, o moim kochanym maleńkim Szymonku. Wreszcie czy to sen czy jawa? Ma pani synka zdrowego ślicznego, proszę oddychać!
I już po! Zobaczyłam go dopiero po godzinie, nie mogłam go przytulić bo leżałam jak deska nieruchomo, był taki maleńki. Mimo tego zamieszania dostał 10 punktów w skali Apgar. Był już z nami na świecie, a ja uratowana...
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu - 14 lata 2 miesiąc temu #4975 przez CARRIE83
MOJ CUD NARODZIN :)

KOCHANA REDAKCJO,

Nazywam sie Monika Sprawka, mam 26 lat i od prawie trzech lat mieszkam w Wielkiej Brytanii. Tutaj moj przyszly maz oswiadczyl mi sie i tutaj rowniez zaszlam w ciaze. 02.10.2009 r. na swiat przyszedl nasz syn, Mikolaj, sliczny , kochany chlopczyk, za ktorego oddalibysmy zycie.
Na poczatku ciazy wszystko bylo ok; odczuwalam tylko lekkie zawroty glowy , ale obylo sie bez nudnosci i wymiotow. Jednak w 23 tygodniu ciazy przeszlam ostre zapalenie nerek polaczone z infekcja krwi (moj maly dzidzius wydalal mocz, a on nie byl filtrowany przez moje nerki ,tylko przedostal sie do krwioobiegu, z czego mialam wysoka temperature i ogolne zle samopoczucie). Po tygodniu wyszlam ze szpitala;jednak zapalenie nerek spowodowalo, ze w moim moczu pojawilo sie bialko, do tego doszlo wysokie cisnienie krwi i opuchlizna. Diagnoza byla jedna:stan przedrzucawkowy(pre- eclampsia).
W 28 tygodniu ciazy znow trafilam do szpitala na oddzial patologii ciazy; polozna w przychodni stwierdzila wysokie cisnienie krwi (126/99) i powiedziala, ze dziecko jest zagrozone ,oraz ze potrzebna jest interwencja szpitala. I tak trafialam do szpitala 3 razy. W szpitalu lekarze podawali mi leki na obnizenie cisnienia krwi, badali krew i mocz,monitorowali rytm serca dziecka oraz robili mi badania usg.Niestety pod koniec 33 tygodnia moj stan sie pogorszyl ; 48 godzin przed porodem dostalam dwa nieprzyjemne zastrzyki sterydowe ,ktore mialy pomoc lepiej oddychac dziecku w razie porodu. W dniu porodu , rano, przyszla do mnie polozna, i zaczela monitorowac ruchy dziecka oraz moje cisnienie krwi. O 09.20 zadzwonil moj maz z pracy aby zapytac o moj stan;wtedy jeszcze wszystko bylo ok, ale o 09.30 polozna nie mogla wyczuc ruchow dziecka a moje cisnienie siegalo 129/91. Natychmiast zostal wezwany lekarz, ktory stwierdzil, ze zaczynamy akcje porodowa, i ze bedzie to cesarskie ciecie. Bylo to troche nie po mojej mysli, gdyz chcialam urodzic naturalnie, ale zycie dziecka bylo wazniejsze.Zostalam przewieziona na sale porodowa, w miedzyczasie pielegniarki przebraly mnie a anastezezjolog tlumaczyl mi,na czym bedzie polegal zabieg.Prosilam pielegniarki, aby zawiadomily meza o moim stanie(planowalismy, ze razem przejdziemy przez porod), niestety nie zrobily tego.Zostalam uspiona, a w ostatnich chwilach widzalam jak lekarz szykuje moj brzuch do ciecia a anastezjolog zaklada mi maske na twarz.Ostatnia rzecza jaka pamietam byly moje slowa do dziecka:”Maluszku juz niedlugo sie zobaczymy,mamusia bardzo Cie kocha”, oraz prosba o zawiadomienie meza...
I tak w 34 tygodniu ciazy na 6 tygopdni przed planowanym porodem, o 10.05 na swiat przyszedl Mikolaj.Z pozniejszych rozmow z poloznymi okazalo sie, ze Maniuni nie oddychal przez 5 minut oraz, ze mial masaz serca, ale po tym czasie wszystko wrocilo do normy; nastepnie zostal przewieziony na rezonans magnetyczny ,aby stwierdzic jakiekolwiek urazy mozgu, ale rowniez wszystko bylo ok; na koncu Mikolaj trafil na oddzial neonantologiczny.W czasie porodu dostal tylko 5 punktow w skali APGAR ,ale w ciagu swego dwutygodniowego pobytu na oddziale szybko nadrobil zaleglosci i po trzech dniach zostal calkowicie odlaczony od monitoringu, a po tygodniu trafil do Sali obok ,gdzie mogl przebywac tylko ze mna.
Natomiast ja zostalam wybudzona o 11.05; bardzo bolalo mnie gardlo, gdyz lekarze mieli problem z zaintubowaniem mnie, poniewaz mam powazny problem z tarczyca.Nikt nic nie mowil mi o dziecku, a ja bylam zbyt nieprzytomna aby o nie zapytac. Zaraz po obudzeniu, gdy w miare doszlam do siebie, zadzwonilam do meza, mowiac, ze chyba urodzilam , ze nie wiem co sie dzieje z dzieckiem i ze mna i ze bardzo boli mnie brzuch i gardlo.Rozplakalam sie ,bo nie moglam uzmyslowic sobie, ze juz jestem po porodzie; nie czulam tego.Piotr rzucil wszystko w pracy i w przeciagu 20 minut byl juz u mnie w szpitalu.Dopiero pozniej dowiedzialam sie ,ze plakal w czasie drogi i modlil sie aby z Mikolajem i ze mna wszystko bylo ok. Po przyjsciu do mnie udal sie na 4 pietro tam, gdzie przewiezli Mikolaja i to on dowiedzial sie wszystkiego o nim. Rowniez dzieki Piotrkowi zobaczylam Mikolaja po raz pierwszy, gdyz przyniosl mi jego zdjecie.Mikolaj byl bardzo malutki,brakowalo mu 6 tygodni, wazyl 1.863kg, ale byl najkochanszym moim cudem, jaki kiedykolwiek widzialam.Malego zaobaczylam dopiero na drugi dzien,polozna przyniosla mi go na 10 minut i od tej pory zakochalam sie w nim bezgranicznie. Do dzis mam wyrzuty sumienia, ze dopiero na drugi dzien zobaczylam wlasne dziecko, ale naprawde nie czulam sie najlepiej aby chodzic, a kazdy ruch powodowal bol.Z czasem gdy czulam sie lepiej, bardzo czesto przychodzilam do Mikolaja, spiewalam mu, czytalam, opowiadalam o roznych ciekawych rzeczach, przy okazji uczylam sie nim opiekowac, karmic i „kangurowac”. :) Duzy wklad mial tu rowniez moj maz, ktory ,gdy tylko konczyl prace ,przyjezdzal do nas, aby chociaz na chwile nas zobaczyc i aby chociaz przez 5 minut potrzymac Mikolaja.
Dziekuje Bogu i Matce Bozej ze czuwali nade mna;dzien przed porodem chcialam wyjsc ze szpitala bo czulam sie swietnie a wyniki badan byly dobre, ale lekarz kazal mi zostac do piatku...gdybym wyszla w piatek a moj stan pogorszylby sie, Mikolaja mogloby nie byc dzisiaj z nami bo moje cisnienie zabiloby go. Dziekuje Ci Boze, dziekuje,dziekuje.
Dzisjaj Mikolaj ma 4 miesiace, wazy 5.6kg , przeszedl juz trzy szczepenia(5 zastrzykow), usmiecha sie i gaworzy, a jego „a guuuu” to miod na nasze serce.Mamy cudownego syna, a kazdy kolejny dzien przynosi nam niespodzianki i radosc z tego ,ze Mikolaj jest z nami.Dziekujemy ,ze jestes maluszku. :) Badz naszym promyczkiem i swiec nam przez cale zycie.
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu #4983 przez Piotr

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu #4991 przez maludka90
witam. Jestem Paulina i mam 19 lat. moja ciąża od samego poczatku była jak z książki, dziecko przybierało na wadze i rozwijało się prawidłowo, wyniki badań- pozazdrościć. niestety pod koniec ciąży poprzez silny nacisk płodu musiałam leżeć w łóżku i brać tabletki. do szpitala trafiłam z plamieniami w 38 tygodniu. o wyjsciu przed porodem mogłam zapomniec, o porodzie tez... mijał dzien za dniem a wszystko stało w miejscu i tak przeleciał termin. chodz mimo duzej wagi płodu (3700 +) 13 dnia po terminie zostalam skierowana na porodówke w celu indukcji porodu. dzieki oxykocynie rozwarcie sięgneło 4cm lecz skurcze ciagle byly nie regularne. o 18 lekarz stwierdzil iz dzisiaj nie urodze syna na ktorego przyjscie bylam gotowa. wrocilam na ginekologie. nastepnego dnia na obchodzie lekarskim ordynator stwierdzila ze wezmie mnie na badanie lekarskie i potraktuje tzn zelem. na badaniu okazalo się że niestety zelu nie mają. rozwarcie było bez zmian, skurcze ustaly a ja bylam skazana na chodzenie pół dnia z jakims balonikiem który miał zrobic rozwarcie i wywołać rzekome skurcze. po godzinie 16 zaczelam gorączkować, ruchy dziecka były słabe, zostałam podłączona pod ktg. o godz 17 po inicjacji mojej tesciowej poszłam na ponowne badanie i zostalam wyslana na porodowke. niestety mąż nie mógł mi towarzyszyc gdyż ordynator nie wyrazila zgody! podlączyli mi kroplówke o godz 18. polozne nie byly zadowolone moim widokiem i wrecz oburzone ze chce wywolywac porod o tej godzinie a nie czekac do rana (15 doba po terminie). goraczka nie minela, skurcze nie nadeszly. o 22,30 zdecydowali się na cesarskie cięcię. w pewnym sensie mi ulżyło że zobacze syna, z drógiej strony chciałam rodzić naturalnie i bałam się cięcia. na stół trafilam po 23(chwile trwało nim 2 pani ginekolog wstanie i zbierze się cała ekipa) wokół mnie było chyba z 10 osób, moje cisnienie skoczylo do 150/100 :) ze stresu chyba. wybrałam znieczulenie miejscowe gdyz chcialam miec synka ze soba po porodzie. chwile z samego cięcia nie wspominam mile, niestety ale czulam nacinanie (niebolesne) ale "grzebanie" i wyciaganie malenstwa wraz z pepowina nie nalezalo do przyjemnych rzeczy- a mowili ze nie bedzie bolalo :(.MAteusz urodził się 10 listopada o 23,46. warzył 4100 i mierzył 57cm. dostał 10 pkt w skali apgar!niestety po porodzie strasznie goraczkowalam i przyplątała się infekcja, do tego zakazali odwiedzin z powodu panujacej grypy.porażka. ale teraz ciesze się z każdego uśmiechu mojego 3 miesięcznego Mateuszka :)

maludka

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu - 14 lata 2 miesiąc temu #5004 przez madzia1888
Była to moja druga ciąża bo pierwszą niestety poroniłam w 9 tygodniu.Krystianek przyszedł na świat 12.01.2009 a oto jego historia;)Gdy tylko dowiedziałam się że jestem w ciąży zaraz pobiegłam do lekarza dowiedzieć się czy wszystko jest wporządku.Okazało się że maluszek rozwija się prawidłowo i nie mam się o co martwić.W 20 tygodniu dowiedzieliśmy się że będzie to chłopczyk.I tak czas mijał mały rósł i rósł.10 grudnia pojechałam na izbę przyjęć bo bardzo bolało mnie podbrzusze.Kazali mi zostać na obserwacji a tam robili ktg(jak dobrze pamiętam tą nazwe)jak wszystko sie unormowało to wypuscili mnie do domu.Ponownie do szpitala trafiłam 2 stycznia kiedy to moim zdaniem coś zaczeło się dziać.Znów mnie zostawili tym razem podali mi kroplówke na wywołanie(termin porodu miałam na 6 stycznia)ale dalej nic się nie działo wiec wyszlam do domu na własne życzenie(tak mi poleciła lekarka z tego szpitala)
11 stycznia postanowiłam pójść z mężem na spacerek.No i tak w nocy a dokładnie o 00.30(12 stycznia)obudził mnie bardzo mocny ból podbrzusza.Poszłam wiec do ubikacji a po chwili poczułam że odchodzą mi wody.Skurcze nie były aż tak bolesne więc zjadłam sobie(danio waniliowe:)pamiętam dokładnie)poszłam sie umyć i pojechaliśmy z mężem do szpitala była godzina 3. A tam lekarka stwierdziła że dzisiaj już urodze i że wszystko będzie dobrze:)Męża odesłali do domu i powiedzieli że jak będzie już tak daleko to zadźwonią po niego.Później kazali mi zmierzyc temperature wypytywali o różne rzeczy zrobili ktg.No i ta okropną lewatywe.Okolo godz 8 zaczely sie juz coraz to bardziej bolesne skurcze ktore byly juz nie do wytrzymania.Podpieli mnie do krolówki i kazali z nia chodzić.Mialam już dość chodzenia nie umialam sobie poradzic z tym bolem wiec poprosilam o znieczulenie do kregoslupa.Moim zdaniem jest to chyba najlepsza rzecz jaka mogli wymyslic.Byla to ulga na dwie godziny a pozniej znow bol.Okolo 12 przyjechał maz.Kazali mi skakac na pilce.Gdy o 13.05 przyszedl lekarz i powiedzial ze rozwarcie na 5 palcow i ze mozemy zaczac rodzic to byla dla mnie wielka ulga i takze wielkie emocje ze juz za pare chwil nasze słoneczko bedzie na swiecie.No i kazali mi przec i przec jak poczuje ze mam skurcz.No i oto po takim wysilku mały Krystianek znalazl sie na swiecie.Ważył 3.500 mierzył 55cm i przyszedł na świat o 13.55.Byl to najpiekniejszy dzien w naszym zyciu i cos czego nie da sie opisac.Moim zdaniem trzeba to przezyc.I jak najbardziej zachecam do porodu rodzinnego i naturalnego bo jest to wspaniale przezycie.
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu #5026 przez Scholastyka21
Mój poród.

W 38 tygodniu trafiłam do szpitala z obawą przedwczesnego porodu. Lekarz prowadzący skierował mnie wyraźnie na oddział patologii ciąży, ale ze względu na brak miejsc leżałam przez pierwsze trzy dni ściana w ścianę z salami porodowymi. To była masakra, ja kobieta w ciąży, czekająca na swój poród, który był wyznaczony dopiero za tydzień leżałam bezbronna na łóżku w sali i dzień i noc słuchałam krzyków, a nawet wrzasków i przekleństw dochodzących z sali porodowej. Myślałam, że nie wytrzymam tego psychicznie, ale na szczęście znalazło się dla mnie miejsce na odziale patologii i zostałam przeniesiona do spokojnej i cichej sali dwuosobowej, teraz dopiero mogłam odpocząć i czekać na rozwiązanie. Przeleżałam tam kilka kolejnych dni cały czas będąc na tabletkach powstrzymujących skurcze. Pewnego piątku wzięto mnie na kontrolne USG, lakarka je wykonująca powiedziała mi wtedy że wszystko wporządku i mogę wracać do swojej sali (nie wiedziałam wtedy że kłamała), wróciłam i akurat przyjechali do mnie rodzice w odwiedziny jak codzień . Po godzinie 15 wezwano mnie do ordynatora na badanie ( w ten sam dzień wcześnie rano odstawiłam tabletki powstrzymujące skurcze ponieważ dłużej ich brać nie mogłam). Ordynator po badaniu stwierdził, że mam iść się spakować i przyjść na porodówkę, ponieważ jest zagrożenie dla dziecka i chcą szybko rozwiązać ciążę poprzez cesarkę (okazało się że poranne usg wykazało zaburzenia oddechu, a oni dopiero popołudniu łaskawie zareagowali), tak więc wróciłam w totalnym szoku na salę, spakowałam swoje rzeczy w wózek sklepowy :) i pojechałam na porodówkę, tam musiałam poczekać jeszcze jakieś 40min siedząc na korytarzu aż się sala porodowa zwolni, wcześniej zadzwoniłam po męża który prosto z akcji gaszenia pożaru do mnie przyjechał, nawet się nie przebrał więc paradował w stroju strażackim po porodówce.
W końcu sala się znalazła i położyli mnie w oczekiwaniu na cesarkę pod KTG, ponieważ sal operacyjnych też obecnie wolnych nie było (chciałam przypomnieć że moje dziecko miało zaburzenia oddechu!). Po 4h pod KTG gdzie wykres kulał się już po podłodze, poczułam dziwne skurcze, jakich wcześniej nie doznałam, były coraz częstsze i bardziej bolesne, kiesy łaskawie doprosiłam sie lekarza, ten stwierdził że oni już mnie na cesarkę nie biorą bo ja dziś urodzę naturalnie, dopadł mnie wtedy jeszcze większy szok, nie mówiąc już o moim mężu, który zbladł jak ściana. No i zaczęło się o godz ok 19.30 okropne skurcze krzyżowe, które po godzinie uderzając z częstotliwością co 3 minuty zwalały mnie z nóg, nie miałam wtedy siły nawet przemieszać się po sali nie mówiąc już o wdrapaniu się na łóżko,a oni jeszcze wysłali mnie pod prysznic. Na szczęście mężulek cały czas był przy mnie pomagał i masował mi plecy. W pewnym momencie nogi zaczęły mi się trząść jakbym drgawek dostała, nie mogłam tego opanować pomimo że nie byłam zdenerwowana, położna stwierdziła że dostanę potocznie mówiąc "głupiego jasia" na rozluźnienie, i rzeczywiście po kilku sekundach nogi przestały się trząść, i było fajnie, do czasu gdy moja twarz odmówiła posłuszeństwa, nagle przestałam wyraźnie widzieć i nic nie mogłam powiedzieć nie mówiąc już o suchości w ustach, a najgorsze było to że mojego męża strasznie to śmieszyło a ja nie mogłam go wyzwać, potem przepraszał mnie ale mówił że nie mógł po prostu wytrzymać widząc jakie miny robiłam próbując na niego nakrzyczeć :), mój mąż to w ogóle ewenement, przeskakując już do parcia i wypychania mojego maluszka na świat (co na szczęscie już tak nie bolało) zaczął opowiadać sobie z położną kawały i historyjki jak by byli na kawie zapominając że ja tu przecież rodzę! a najlepszym tekstem było: "kochanie spróbuj się pospieszyć po jest 23.50 żeby młody czasem 13.06 na świat nie przyszedł" no i ja wtedy ze złości wyparłam naszego synka na świat i spojrzałam na niego w końcu , to była piękna chwila a pierwszym moim spostrzeżeniem (wzrok juz wrócił do normy) było "jakie on ma długaśne paznokcie", synek popłakał chwilę a potem zaczął mi sie przyglądać, był cudowny i tej chwili nie zapomnę nigdy w życiu. Co do męża to przynajmniej jest z czego teraz się pośmiać :) Florian urodził się 12.06 o 23.50 i ważył 2430g :) dostał 10 z skali Apg, teraz ma prawie 8miesięcy i jest moim i mojego męża najdroższym skarbem.
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu #5031 przez mlodaaa85
W niedziele o 7 rano zaczely sie skurcze a o 10 juz bylismy w szpitalu. Epidural to blogoslawienstwo i dzieki temu porod pierwszej z dziewczynek przebiegl bez zbytniego bolu mimo tego ze potrzeba bardzo duzo wysilku na samo parcie... niestety gdy "pierwsza" byla juz u taty na rekach, "druga" sie zbuntowala i odwrocila sie do nas pupa i uciekla na gore...nie pomogly proby obrocenia jej gdyz byla zbyt wysoko i mimo wszelkich staran ze strony chyba tuzina lekarzy podjeto decyzje o cesarskim cieciu...niestety...Bol nie do zniesienia ,starcilam duzo krwi i dlugo nie moglam do siebie dojsc..dostalam strasznych drgawek, dodatkowe znieczulenie, przez ktore dlugo nie odzyskiwalam wladzy w nogach i do tego jeszcze zwymiotowalam z bolu na sali operacyjnej. Nie wiem tak naprawde co bym zrobila bez mojego chlopaka, ktory srtasznie mnie wspierał!!! A wlasnie w tej chwili karmie zbuntowana "druga" a pierwsza juz nakarmiona spokojnie sobie spi
przezycia tragiczne ale efekt warty wszystkiego...

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

14 lata 2 miesiąc temu #5046 przez Clinea
Mam na imie Joanna mam 32lata .Przezylam dwa porody kazdy byl inny ,ale opowiem ten ostatni. Cala ciaze przechodzilam wspaniale super wyniki zero witamin ,az tu nagle po ktorejs z kolei wizyt u pielegniarki przy mierzeniu cisnienia mialam 180/90
,ale tlumaczylam sobie a zarazem swemu lekarzowi ze to wynik wchodzenia po schodach .Moj doktorek prosil bym kontrolowala swoje cisnienie przez caly miesiac w domu bylo ok mialam 130/70.Przy kolejnej wizycie u doktorka byla powtorka 180/80,znowu zalecil mi kontrolowanie.A w domku czasami zdarzylo mi sie miec cisnienie160/80 z 5razy,ale nie pomyslalam zeby odrazu pojsc z tym do lekarza i po 2tygodniach poszlam na kontrole a doktorek spojrzal na mnie i powiedzial dla dobra pani i dzidziusia dam skierowanie do szpitala.Przestraszylam sie bo do rozwiazania mialam miesiac ale on powiedzial ze pewnie leki dostane i puszcza mnie do domu, ale pomylilam sie na szczescie mialam torbe przygotowana i zostalam na cale 2 tyg.Mialam wyniki zrobione byly b.dobre tylko te cisnienie utrzymujace sie,ale czego nie zrobi sie dla swego i dziecka zdrowia i zostalam chociaz czasami mialam dosyc.Robione mialam codziennie ktg byly czasami skurcze raz lekkie raz mocniejsze ale wtedy nie zdawalam sobie sprawy ze moj organizm przygotowuje sie do porodu.Znalam juz plec bylam ciekawa bardzo poniewaz mam juz synka w tym roku skonczyl 8lat .Tak prawie po 2tyg.lezenia pytam sie lekarza na obchodzie czy wkoncu wyjde a ona jak usg przeplywy beda ok bo cisnienie sie unormowalo prawie to owszem wypuszcza mnie mialam jeszcze 3tyg do rozwiazania.Pani doktor powiedziala do mnie ze gdyby to byl moj termin porodu to zostalabym rodzic poniewaz mialam rozwarcie na 4cm i wszystko juz przygotowane do porodu.Byl 38tyd.ciazy. Jednak cos mnie niepokoj nie opuszczal i potwierdzily sie moje obawy na usg polozna powiedziala ze ide na porodowke i mam podpisac zgode.Tak sie wystraszylam ze cisnienie mi podskoczylo trzeslam sie cala i mialam mroczki w oczach,pielegniarka zmierzyla mi cisnienie 186/90,kazala isc pod prysznic i polozyc sie odpoczac dala mi leki na zmiejszenie i polozylam sie ,minelo pol goziny i poszlam na porodowke.Powiem szczerze bylo inaczej niz za pierwszym razem.Bolalo chociaz nie krzyczalam dostalam kroplowke i lezalam sama a obok mnie za kotara rodzila inna pani przeszkadzalo mi to ale coz poradzic dlatego rodzilam sama bez meza w koncy przyszedl wielki doktor ze zla opinia w szpitalu podobno ma zakaz uczestniczenia przy porodach,wiec podszedl do mnie az sie przestraszylam i spytal sie mnie czy odeszly mi wody,ja mowie ze nie a on wsadzil mi swoja wielka reke i przebil blonke .Pytam sie poloznej czy on bedzie a ona mi odp ze nie ulzylo mi...hihi.W koncu po 20min przyszla na swiat moja wymarzona corcia Majeczka ur.15.05.2009r 3600gr/52cm i 10p.apg o god14.20 Zapomnialam o bolu o lekarzu wazne bylo ze mam corcie przy sobie.Mialam 8szwow poniewaz z jednej str peklam z drugiej bylam cieta,bolalo jak... nie moglam chodzic do tej pory czuje dyskomfort.Majeczka ma juz prawie 9mies.i rozwija sie wspaniale...Dziekuje
Załączniki:

Prosimy zaloguj się lub zarejestruj się na forum się, aby dołączyć do rozmowy.

Moderatorzy: kasiorailonanatmur11
Reklama

Bestsellery

  • Koszulka Regularna mama

    Regularna mama

  • Koszulka Brioko baby

    Brioko Baby

  • Dzienniczek ciąży

    Dzienniczek ciąży

  • Dzienniczek żywienia dziecka

    Dzienniczek żywienia

  • Dzienniczek żywienia maluszka

    Dzienniczek żywienia

Reklama

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2007-2024 ZapytajPolozna.pl